Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poznała Zdzisława.
Miał potargane włosy i twarz przybladłą. Pochylił się z niepokojem i spytał:
— Czy lepiej ci jest? Tak bardzo się przelękłem! Straciłaś nagle przytomność... najsłodsza!
Dźwięk jego głosu dopomógł Halinie do odtworzenia wypadków tego dnia.
Przepotężna, wszechobejmująca radość porwała ją znowu. Z okrzykiem triumfu, niby skwir nieznanego ptaka, otoczyła Zdzisława ramionami i, słysząc, jak pulsująca w skroniach krew wykuwa z brzękiem jedno i to samo judzące, zuchwałe słowo: „Życie... Życie!“ — z namiętnym, bezładnym szeptem pociągnęła go ku sobie...