Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zrujnowani doszczętnie, staliśmy się żebrakami — ...my — Ostrogowie, a stary nasz Ostrożsk lada dzień mógł przejść w obce ręce! Do tego nie wolno mi było dopuścić! Ileż wysiłków, trosk i pracy włożyłem przez te dwa lata, aby uratować gniazdo ojców! Teraz już jestem spokojny i jakżeż bezmiernie szczęśliwy, bo oto samo Niebo uwieńczyło moją dolę męczeńską, znowu zsyłając mi ciebie, moje marzenie, panią moich myśli, najjaśniejszy cel życia!
Umilkł i czekał.
Jak ptak, co, posłyszawszy tuż przy sobie ostry syk, w przerażeniu śmiertelnem oczekuje błysku zabijających jego wolę źrenic jadowitej żmiji, lub jak skazaniec, kierujący nieprzytomne ze strachu spojrzenia ku połyskującemu nad nim ostrzu gilotyny, tak też Halina zupełnie już bezwładna i drżąca, powolnym ruchem uniosła głowę.
Oczy ich się spotkały i zatopiły w sobie, niby stal w żywem ciele.
Zwykle spokojna, pełna godności, energiczna i samodzielna osoba umarła nagle w Halinie Olmieńskiej.
Nikt nie poznałby teraz nauczycielki z Harasymowicz, budzącej zachwyt i szacunek w nieufnych Poleszukach i w przebiegłym Żydzie-sklepikarzu.
W zdumieniu i w osłupieniu rozłożyłby ręce Konstanty Lipski nawet, — wszystkowidzący, opanowany pogańską pierwotną miłością, ukrytą, jak urodzajna ziemia pod warstwami namułu, torfowisk grząskich i szarych, zbutwiałych żabr.