Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chom, jak, nie przymierzając, matuleńka moja najdroższa! Niedźwiedzie, łosie, rysie — też nie byle co! Świetnie będę sobie żyła przez ten rok, gromadziła wrażenia i kapitały, a potem — do rdzennej Polski i zamieszkamy sobie razem już na zawsze! Mamusię zasadzę wtedy na poprawianie klasówek, a sama będą latała po dancingach!
Pod wpływem wesołego głosu Haliny pani Olmieńska uspokoiła się nieco i przytuliła stroskaną głowę do piersi córki, która głaskała ją po włosach i przemawiała niby do skrzywdzonego dziecka, zaglądając jej do oczu słodko i serdecznie.
— Ach, ty — uwodzicielko! — szeptała rozczulona pani Romana. — Ile ty posiadasz w sobie czaru i umiejętności dawania szczęścia i ukojenia! Nie długo już będę cieszyła się tobą, Haluś mój najmilszy, wyjedziesz wkrótce, a coś mi mówi, że niebawem ktoś porwie mi tam moją córuchnę...
W porywie uwielbienia i miłości przycisnęła wargi do dłoni Haliny i przymknęła oczy.
Córka uklękła przy niej i, tuląc się do jej kolan, szeptała ze wzruszeniem:
— Nie mów tak, matuś! Przyjadę na Boże Narodzenie, a potem — na całe wakacje... Co zaś do porwania mnie przez owego tajemniczego „ktosia“ — królewicza z bajki, to, o ile zorjentowałam się z rozmowy w ministerstwie, sądzę, że na Polesiu zbrakło już królewiczów, bo po ostatniej wizycie Stanisława Augusta nigdy tam nie zaglądają... Zresztą, nawet najautentyczniejszej