Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego szczęścia radość dominowała jednak ponad wszystkiemi jej wywodami i w sercu zrywał się okrzyk namiętny:
— Pamięta! Pragnie spotkania ze mną!
I naraz stanęły przed nią błagalne, jasne oczy Lipskiego i posłyszała własny głos:
— Przyrzekłam!
Fala zimnego strachu runęła na nią i zmusiła do wytężenia wszystkich sił, aby odpędzić od siebie wrażenie, doznane w Różance. Zrozumiała, że obok niej, niby jakaś żywa istota, niby nieznana siła materjalna, stoi niebezpieczeństwo i, chociaż była strwożona i podniecona, zdumiała się na myśl o niezwykłej wrażliwości Konstantego i wyczutej przez niego groźbie nieszczęścia.
Jechała, dygocąc cała od zimna, ogarniającego ją od wewnątrz, zagryzała wargi, aby nie szczękać i nie zgrzytać zębami, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w czarną ścianę lasu, zbliżającego się coraz szybciej.
W puszczy mroczno było i cicho. Mroźny wiatr nie mógł się tu przedrzeć przez stłoczone krzaki podszycia i gęsto rosnące obok siebie piony olch, grabów, jaworów i wiązów. Tem głośniej szczękały zacinane jedna o drugą podkowy, skrzypiały płozy i parskały rozpędzone konie. Zalatywał ją ciepły zapach potu i oślepiała ostra kurzawa śnieżna.
W domu położyła się natychmiast do łóżka i, zaciskając szczęki, przysięgała sobie, że już nigdy nie dopuści myśli o Zdzisławie, myśli poniżającej ją i wyprowadzającej z równowagi.