Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wasyl! Ja nie mogę teraz ruszyć się z Harasymowicz! Napiszę list do Siwurowa, a ty powieziesz go nad Moroczę! Pojedziesz?
Młody Ramult skinął głową w milczeniu. Konstanty westchnął z ulgą i nieco uspokojony usiadł przy rybaku, częstując go papierosem.
— Chłopcze, — mruknął Wachromiuk, przyglądając się mu uważnie, — coś mi się widzi, że cię złe opadło...
Lipski nie odezwał się. Wzrok jego błąkał się po okolicy, aż zatrzymał się wreszcie na ciemnych zarysach kościoła, na krzyżu, płonącym jeszcze w ostatnich, szkarłatnych promieniach słońca...

Pędząc łódź z prądem Łani, Konstanty przypomniał sobie te rozmowy z przyjaciółmi w Dziemiatyczach.
Zatrzymawszy się na chwilę, uważnie popatrzył na Halinę.
Siedziała cicho, nie zmieniając pozy; na twarzy jej jaśniał promienny uśmiech zachwytu; szafirowe oczy przepojone były słodyczą i pogodą. Nagle podniosła je i spojrzała przed siebie przytomnie. Może poczuła na sobie wzrok Lipskiego, a może udzielił się jej niepokój jego i myśl uporczywa, natrętna.
Skinęła mu głową przyjaźnie i powiedziała cicho:
— Wielkie szczęście mnie spotkało i dostąpiłam łaski Bożej, Konstanty! Tak długo nosiłam gorycz