i starców, bo przeżywamy groźną godzinę, a jeżeli ma się skończyć klęską, to i tak nikt z nas żyć już nie zechce! Zmordowały nas te tragiczne oczekiwania, nadzieje, marzenia, krwawe, straszliwe ofiary, hańba poddaństwa najeźdźcom i rabusiom... Dalej w tem trwać nie możemy, nie chcemy! Lepiej śmierć!
— Co do mnie — ciągnął dalej — to wiecie co? Śmierć za kraj uważam za największe szczęście dla siebie... Gdyby tylko nie smutek, jaki sprawiłbym rodzicom...
Tak mówił Jan Surzycki, jeden z najstarszych harcerzy krakowskich, noszący w swem sercu hasła harcerstwa, te zdrowe, proste, jak prawda, pojęcia, a przez usta jego mówili przodkowie, skromni lecz szlachetni w swej wiernej służbie zgnębionej Ojczyźnie, a więc pradziad Józef Surzycki, oficer polski za czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego i obrońca Modlina: dziad Tomasz, dowódca powstańców na Podlasiu w r. 1863 i nareszcie ojciec, profesor Stefan Surzycki, którego za Panowania carskich zbirów więziła cytadela warszawska.
Krew to przemawiała, stara, dobra, szlachetna, gorąca a ofiarna krew polska.
Słowo stało się czynem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/33
Wygląd
Ta strona została przepisana.