Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przynajmniej daj mi słowo, że nie będziesz się rwał na front i zapiszesz się na sanitarjusza. Tacy też są potrzebni...
Loluś potrząsnął jasną czupryną.
— Matuś, na front sam nie ucieknę, tylko z pułkiem pójdę. A o oku nikomu nie powiem, chyba, że sami lekarze zauważą i nie przyjmą do pułku, wtedy dopiero zapiszę się na sanitarjusza. Nie mogę więcej nic ci przyrzec, Muchno. No, a teraz lecę!
Ucałował matkę i zniknął.
Zatrzymał się przy bramie na jedną chwilę, dłonie do czoła przyłożył i oczy przymknął. Przypomniał sobie w tej chwili wszystko, co przeżył w tym domu: miłość i dobroć Muchny, jej troski i kłopoty; śmierć ojca, którego matka z trudem i narażeniem życia przywiozła do Warszawy z Kaukazu poto tylko, aby go oddać ziemi polskiej; nieskończone rozmowy z kuzynką Irenką; licznych krewnych, których kochał; improwizowane koncerty; cały zastęp przyjaciół — dozorcę i jego żonę, chorą pokojówkę Marysię, biedne dzieciaki z podwórza, psy i koty — wszystkich tych, którym dopomagał w tajemnicy przed rodziną i za których bolał...
— Czyż już nigdy tu nie powrócę? — pomyślał Loluś, lecz natychmiast wyprostował się, niby zrzu-