Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiadomo, niewieści ród! Jeszcze ledwie-ledwie utrzymuje się dawny nawyk malowania chat na czerwono w białe pasy, a nawet w dwa kolory — czerwony dla mieszkalnej połowy i żółty — dla gospodarczej, lecz utrzymuje się — i to cieszy serca starych gazdów. We wszystkim innym wielkie zaszły zmiany! O gospodarstwie inaczej już myśli młodzież, coś tam o spółdzielniach jakichś się naradza, o pożyczkach, oborowym chowie bydła, o nowych szkołach, drogach i lekarzach wiejskich.
— Może to i dobre, ale nowe, a więc i straszne — mruczą do siebie starcy i podejrzliwie patrzą na młodych gazdów. Staruchy tylko, a i młodsze baby nie zwracają na te gadania najmniejszej uwagi. Nie mają czasu i w dawnej żyją atmosferze. Ustaliła ją i w nieruchome, zda się, przyoblekła formy długa przeszłość łemkowska, co na wszystko — od urodzenia do śmierci, na każdy dzień i każdy czyn niezłomne utrwaliła prawo niepisane. Siwowłosi gazdowie wstydzą się już, ale baby nie ustępują i żądają, by „take wełyke wazne diło“, jak budowa nowej chaty odbywało się starym zwyczajem szukania za pomocą kołaczyków zawieszonych na patykach — szczęśliwego miejsca i wpuszczenia do nowego domu koguta przez okno, zanim ktoś pierwszy wejdzie do sieni. A orka i siew — od czego zależy urodzaj i byt rodziny — czyż to nie „wełyke ważne diło“ i czyż