Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którzy, zamaniając gości do dworu w Teleśnicy, prowokowali ich do bójki, zabijali i grabili, aż pan Jan Bal z Baligrodu jednego z tych łotrów zamknął pod strażą; pani Zuzanna Krogulecka, tak często unoszona „furore plus quam novercali“ czyniła napady na krewnych, jak „pospolita oczajdusza i zgoła zbójnik“, wreszcie aż tu sięgały krwią i zdradą poplamione ręce możnego Stanisława Stadnickiego, przezwanego „Diabłem Łańcuckim“, w którym, zda się, zgromadziły się wszystkie wady najgorszych charakterów ówczesnych i wszystkie braki społeczne Polski wieku XVII-go. Minęło to bezpowrotnie, jak rządy osławionego za nadużycia, bezprawia, arbitralność i chciwość wojewody Piotra Kmity, którego zamek w gruzy już rozsypuje się w pobliskim od Sanoka Załużu.
Góry stają się wyższe, śród pól czernieją gaje, droga biegnie wężowym skrętem i przechodzi koło Zagórza, gdzie na wysokim spychu nad Osławą wznoszą się majestatycznie ruiny klasztoru i kościoła karmelitów, gdzie pewnej nocy rokrocznie błąka się wśród zwalisk wysoka, rozwiewna postać przeora. W opierającej się bohatersko czasowi nawie kościelnej przechowały się ślady fresków. Był to klasztor obronny, a jego wysoka wieża — to typowa „bacznica“, z której wypatrywano zbliżającego się nieprzyjaciela. Nieco dalej — rozparło się... „Herculanum“ nad Osławą — ogromny kompleks murowanych budynków fabrycznych — pustych i ponurych. Rysują się już ich ściany i dachy grożą runięciem. Tu przed wojną jakaś spółka finansistów wiedeńskich zamierzała założyć fabrykę cellulozy, ale po nieszczęśliwej dla Austrii wojnie — zbrakło finansistów, a ich niedokończone dzieło stoi bez użytku. Szosa przebiega coraz to nowe wsie, gdzie kwitną bzy różowe, a po łąkach chylą się ku upadkowi przegniłe trójki małych szybów naftowych — opuszczonych już, gdyż zalała je woda podskórna.. Coraz częściej ciągnąć się poczynają ciemne pasma lasów bukowych i grabowych, a śród nich za Czaszynem szosa krętymi załomami najdłuższej podobno w Polsce serpentyny wspina się na wysoki grzbiet i w zygzakach zbiega do doliny, gdzie połyskuje wart Osławy; w rozłogach, śród zielonych uskoków Sanu czają się wioski łemkowskie i polskie przysiółki, widnieje szczyt Jałowy koło Kulasznego, a na jego zboczach młody las, rzadko widziany tu gość. Człowiek bowiem od dawna zwalczył lasy w tej okolicy, gdy w zaraniu swych dziejów uważał go za wroga, a zwalczył tak doszczętnie, że nawet lemiesz odwalający skibę na stare nie natrafia korzenie. Tam i sam turkoczą, zgrzytają i świszczą tar-