Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego to zapewne wierchy ich są tak nasępione i tak chmurne, że nie zdołały ich rozradować nawet piorunujące zwycięstwa pod Rafajłową, Zieloną, Pasieczną i Pniowem, bo dane im było widzieć i wyczuć męczeństwo i nadludzkie wyrzeczenie się własnych celów i własnego życia tych, co tu polegli, i tych, co zapędzili się daleko, daleko... Teraz trawa wysoka i gąszcz krzaków coraz bardziej ukrywa te miejsca ofiar i zmagań krwawych. Nikt już nie znajdzie miejsc, gdzie ziemia przyjęła w swoje łono kości żołnierskie. Rdzewieją druty, a ptaszęta wolne wyśpiewują na nich swoje hymny proste, a pełne radości życia, zachwytu w obliczu słońca i wolności bezkresnej — hen — od szczytu do szczytu przeciągnęła się tam niebieska i złocista droga, a tamta, co wabi łagodną barwą fioletu, biegnie w niziny zielone, inna znów — szafirowa — wiedzie w tajemny puszczy mrok. Śmierć odleciała stąd oddawna, lecz ślad jej pozostał — lemieszem krwawego pługa pocięte bruzdy rowów strzeleckich. Gniją w nich stojaki i pułapy, osypują się skarpy, a chwast i trawa bujna, wypierając z gleby, krwią użyźnionej, zarasta już wężową linję okopów. Z rokiem każdym w niepamięć przechodzą te odcinki wielkich bojów i pozostało tylko wspomnienie o tych górach, bohaterstwem stokrotnie wsławionych. Ale nie! I tam i sam osierocone matki i dumni, mimo że smutek ściskał im serca, ojcowie poległych biegną myślą ku Sywuli i Doboszance, ku przełęczom gorgańskim i słonecznej dolinie Bystrzycy, gdzie wierni ojczyźnie synowie oddali swoją krew i życie młode — górne a chmurne.
Nic nie mąci skupionej zadumy wierchów gorgańskich, bo od Świcy do Łomnicy rozparł się tu kraj bezludny, gdzie tylko słychać głosy pastuchów, gdy „połonyna zakosyczyt sia“, okrywając się zielenią bujnych traw i kobiercami kwiatów jaskrawych, gdzie pasą się owce, krowy i konie — „marżyna“ górala, który, nie spuszczając z niej oka, — stróżuje jej w dzień i w nocy. Czasami też dobiegać pocznie łomot siekier w puszczy i nawoływania drwali. To człowiek obcy tej ziemi posłał ludzi gór na poręb lasu, aby spuszczali świerki strzeliste i zwozili je do leśnej kolejki, zbiegającej ku Osmołodzie. Ta jedyna tu większa osada, leżąca na zlewisku Mołody i Łomnicy, jest prawdziwą stolicą drwali, ukrytą w otoku borów, ponad któremi, niby kopce nad grobami olbrzymów, piętrzą się szczyty Wysokiej, Grofy i Popadji. Ale i za Łomnicą aż do Złotej i Czarnej Bystrzycy — dziki, bezludny, przez człowieka ledwie tknięty, rozpościera się kraj gór i borów i takim pozostaje aż do wsi Rafajłowej. Toteż nie dziw, że obszary te stały się prawdzi-