Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straszny, niechciwy i nieskąpy, za dobro dobrem płacący, ba! pewnej szlachciance nawet, gdy zdrożonego we dworze ugościła, czerwony dukat do ręki wcisnął, a widząc, że ciężarna chodzi, przepowiedział jej, że powije syna, radząc, aby na chrzcie świętym imię Ołeksy mu dała. I syn ten przyszedł na świat... poeta nasz Karpiński! Zaledwie pięć, pięć krótkich, a zbrodniczych lat grasował watażka beskidzki i wielkich czynów nie dokonawszy, został bohaterem tych gór. Wyobraźnię miał Dobosz — potężną i piękno rozumiał we wszystkiem — w pieśni i w słowie mocnem czy rzewnem, w pysznej odzieży i w broni wspaniałej, w promieniach słońca, w smugach mgławic gęstych, w połysku śniegu, w cieniach, sunących po puszczy, w srebrnych wstęgach rzek i nawet — w hardej, samotnej śmierci, gdy już stanęła przy nim, by utulić niezmierzoną tęsknotę duszy jego, szarpanej nieustannem miotaniem, i ukoić serce płomienne, w którem duch rodzimych gór rozpalił wielką watrę, niegasnącą aż do zgonu. Zato właśnie ludzie wierchowin upamiętnili go legendą, co dwieście już przetrwała lat i nie umrze, aż Hucuł nie jęknie w rozpaczy.

Hej, ware, łeginy,
Pryjde pohybaty!...

Oj dywit si lude dobri
Jakyj ja, jakyj ja

Wid nedili do nedili
Pjanyj ja, pjanyj ja.

Oj zahrajże my muzyka
Teji kołomyjki:

Naj ja sobi pohulaju
Z weczera do dnynki.