Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
36
GASNĄCE OGNIE

ze swoich rak nie wypuszczą i nie pozwolą aby na nim zarobił Żyd.
W jednej chwili narają mu Araba pośrednika, ten podstawi szofera-Araba, tamten poleci mu arabski hotel, arabską restaurację i kawiarnię, arabskie sklepy, a nawet arabskiego oberwańca, sprzedającego angielsko-palestyński dziennik, — mały świstek papieru, anemiczny, blady jak dziecko, chore na robaki.
Jakiś elokwentny Arab wsadził mnie do dobrej maszyny, szybko ułożył bagaże i oddał mię w opiekę szoferowi — przystojnemu, młodemu Arabowi.
Mam mu zapłacić jednego funta palestyńskiego za przejazd do Jerozolimy i za zwiedzenie Jaffy.
— Czy nie pojedziemy przez Tel-Awiw? — zapytałem szofera.
— Nie, panie! — odparł szorstko. — Nie radzę jechać tam! Śmieszne, nieciekawe miasto...
— Dlaczego „śmieszne?“ — zadałem pytanie, uderzony nie tyle tem określeniem, ile tonem Araba.
Wzruszył ramionami i mruknął:
— Żydzi urządzają się tam na dobre, tak, jak gdyby zamierzali pozostać na zawsze...
— No, przecież... — zacząłem — „Jewish home[1] zagwarantowane zostało przez Anglję.
Szofer obejrzał się nagle. W oczach jego spostrzegłem migotliwe błyski ni to ironji, ni to gniewu.
Znowu podniósł ramiona i odparł:
— Gdy morze jest zbyt blisko, nikt nie jest pewien brzegu.
— Geolog, czy co u licha?! — pomyślałem i kazałem wieźć się do Jaffy.

Szofer wyjechał za bramę portu i jął kluczyć w labiryncie wąskich, brudnych, zgiełkliwych uliczek. Znam te widoki, nawąchałem się w swojem tułaczem życiu tych zapachów łoju baraniego, tytoniu z nargile, skór, potu wielbłądziego i ludzkiego, kawy i mdłych pachnideł wschodnich. Nic nowego! Muzułmańskie miasto gorszego gatunku. Traci już

  1. Żydowskie ognisko domowe.