Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
11
KU SŁOŃCU

Rozenbaumów, Rozenbergów, Rozenzweigów, Rozenblumów — istny Rozengarten!
Wreszcie biuro Fabre’a. O „Azji“ ani słychu, ani dychu! Może jutro będą jakieś wieści od kapitana.
A demain!
Spędziłem wieczór w kawiarni, przyglądając się i przysłuchując.
Nie! Stanowczo, surowy, mądry cezar wiedział, dokąd posłać Owidjusza.
Niewątpliwie, piękne panie dużo skorzystały z doświadczonych rad „poetae lascivi“, — wielkiego, natchnionego Owidjusza.
Jakżeż płoną namiętne, świeże wargi obywatelek Konstancy! Jakież gorące błyski rzucają czarne oczy rozmarzone!
Panie, piękne panie i wy — niewinne, a zalotne panny, pośpieszcie czemprędzej do domu i przeczytajcie trzecią księgę „Ars amatoria“ rzymskiego poety, którego gród wasz uczcił posągiem z bronzu, rozumiejąc dobrze, co robi!
Bije dziesiąta...
Plac i ulice pustoszeją szybko.
Pozostaje tylko Owidjusz.
Owinął się w toge i szepce:
— Tęskno mi, tęskno...
Nie, to nie posąg przemawia, to — morze szemrze w oddali...

∗             ∗