Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O-o! Widzę, że chociaż tak młody, zna się pan już na stylach sztuki chrześcijańskiej! Proszę siadać i pokazać mi swoje prace.
Lejtan rozwinął tekę i rozłożył przed księżniczką szkice do swoich ilustracji religijnych wraz z wykonanymi już w drukarni odbitkami drzeworytów.
Starucha uzbroiwszy się w okulary oglądała je uważnie i długo mówiąc:
— Ach! Przypominam sobie. To przecież pan ilustrował ostatnie wydanie żywotów świętych, wydanych w roku ubiegłym?
Lejtan, któremu pochlebił ten pewien rozgłos, odparł skromnie:
— Wydawnictwo przygotowuje obecnie nowy nakład. Dałem do niego zupełnie inne rysunki i, mam nadzieję — lepsze technicznie i kompozycyjnie, ponieważ...
Student nie skończył zdania, gdyż w tej samej chwili do gabinetu weszła młoda panienka, — smukła i tak zadziwiająco harmonijna w kształtach i ruchach, że Lejtanowi aż oddech zatamowało. Zapatrzył się na nią zdumionymi, szeroko rozwartymi oczyma zapominając nawet powstać na jej powitanie. Księżniczka spostrzegła zachwycony wzrok studenta i z lekka zmarszczyła brwi.
— Pan Lejtan, malarz... Panna Manon Brissac, moja sekretarka — jakimś niechętnym tonem mruknęła poprzez szkła patrząc na młodych ludzi.
Dopiero wtedy Ernest zerwał się z krzesła i kłaniał się raz po raz zupełnie zmieszany.
Panin obserwujący tę scenę zakrył się przeglądanym właśnie zeszytem angielskiego tygod-