Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie widział, że przez szparę w niedomkniętych drzwiach badała go para przenikliwych oczu.
Posłyszał wreszcie cichy odgłos kroków i obejrzał się.
Wysoka, szczupła kobieta, w czarnej sukni zapiętej pod szyją szła ku niemu.
Od pierwszego spojrzenia zauważył puszyste, popielate włosy, falistą linią zaczesane na jedną stronę i smutne oczy w oprawie ciemnych rzęs i brwi.
Dowiedziawszy się, że Sprogis chce obejrzeć pokój, milcząc wprowadziła go do obszernego salonu z balkonem, wychodzącym na spory park, który przylegał do gmachu „Instytutu Carowej Elżbiety“.
Pokój skromnie, lecz dobrze umeblowany posiadał wszelkie potrzebne dla pracowni zalety, gdyż oświetlało go ogromne okno weneckie zwrócone na północ.
Dowiedziawszy się, że Sprogis będzie mieszkał z przyjacielem, pani von Meck skrzywiła się z lekka, co nie uszło uwagi malarza.
— O, niech się pani nie obawia! — zawołał ze śmiechem. — Jesteśmy malarzami i, do tego dodam, doprawdy niezwykle spokojnymi, siedzącymi w domu młodzianami! Co do mego przyjaciela, Ernesta Lejtana, jest to chłopak czarujący, a gdy ma pieniądze — niezwykle wesoły. Nie wątpię, że go pani polubi nawet!
Uśmiechnęła się i usiadła wskazując Sprogisowi stojące naprzeciwko krzesło.
Malarz uważnie przyglądał się siedzącej przed nim damie.