Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewne przez prawdziwego znawcę Wschodu. Chińskie i japońskie posążki Buddy i różnych bożków i duchów „Kami“ z kryształu, chryzoprazu, ametystu i kolorowych topazów; miniaturowe naczyńka z agatu i nefrytu; pudełka z czerwonej laki, inkrustowanej listkami złota, misterne kantońskie mozaiki ze skrzydełek motyli, oprawne w cienkie, przezroczyste ramki z szyldkretu i centkowanego drzewa pieprzowego; jakieś potworki, fantastyczne, pełne zmysłowego czaru, kwiaty i owoce z porcelany king-te-czuńskiej, lub też z kości i korali — zachwyciły Sprogisa. Ze ścian zwisały makaty chińskie, zdobne w haftowane kwiaty, ptaki i krajobrazy; parawany japońskie w ciężkich ramach rzeźbionych biły w oczy czarnym tłem jedwabiu z rzuconymi z lekkością niezrównaną białymi ibisami jak gdyby lecącymi w noc otchłanną; przysadziste, przeładowane zawiłymi w rysunkach płaskorzeźbami stoły chińskie o blatach z purpurowego lub zielonego kamienia podtrzymywały większe posągi Buddy i jeszcze inne — straszne i zagadkowe w lubieżnych, orgiastycznych pozach, niby zbiorowisko setek żmij, poskręcanych w jeden wstrętny zwał drgających, rozszalałych mięśni. Na oknach stały wazy z porcelany, brązu i emalii. Tam i sam dojrzał Sprogis malowane na jedwabiu obrazy „kakemono“ pędzla artystów ze sławnej szkoły Kose, a śród nich szkic znakomitego twórcy jej i założyciela Karaoki, o czym świadczyła srebrna tabliczka na ramie.
Malarz stąpając ostrożnie po grubym kobiercu oglądał wszystkie te piękne, muzealne rzeczy