Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swój zachwyt, uwielbienie i miłość, co rozbrzmiewało, jak zapomniany, pół-pogański hymn do bóstwa.
Pani Brissac przez łzy uśmiechała się, słuchając Ernesta, a Manon zatykała uszy i powtarzała zmieszana:
— Szalony chłopak! Co on wygaduje, ten bałwochwalca niemądry?!
Lejtana jednak nic już otrzeźwić i wstrzymać nie mogło.
Snuł plany na przyszłość. Przedstawiała mu się świetnie i promiennie.
Przez lato namaluje tyle szkiców, że starczy mu na wszystkie popisy akademickie, na jesieni zaś przyjedzie do Kijowa.
— Porobię tam kopie, miniatury, ilustracje do żywotów świętych, a miliony popłyną nam wartką rzeką do kieszeni. Wiesz co zrobię? Uzyskam pozwolenie na skomponowanie obrazu i malowanie szkiców w podziemnych galeriach klasztoru! Tam podobno panuje mrok, słabo rozświetlony olejnymi lampkami i świeczkami woskowymi. Z mroku wyzierają nagie czaszki ludzkie, w ciemnych niszach tkwią wyschłe zwłoki pustelników i „czerńców“ z białymi, żałobnymi krzyżami na piersiach i w kapturach, opuszczonych na wyschłe, martwe twarze... Już widzę przed sobą przyszły obraz... mistyczny, tajemniczy!... Tłum ze świeczkami w rękach, sunący głowa za głową wąskimi, o niskich sklepieniach galeriami i — te mdło rozświetlone nisze, skąd pustymi oczodołami wyzierają czaszki mnichów i przeorów... Sam Sprogis pozazdrości mi tematu!