Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego. Dziewczyna spostrzegła smutek w jego oczach i zaczęła wypytywać chłopaka. Opowiedział jej o zachowaniu się Sprogisa i jego słowach, które wzbudziły w nim bezprzyczynną może, lecz dręczącą go trwogę.
Siedziała zamyślona i przejęta troską Lejtana. Po długim milczeniu rzekła:
— Ktoś z nich dwóch jest złym człowiekiem...
Lejtan zerwał się na równe nogi i zawołał z nowym oburzeniem:
— To niemożliwe! Obaj są najlepszymi na świecie ludźmi!
Nic nie odpowiedziała na razie, lecz po chwili szepnęła:
— Nie znam Sprogisa, nigdy go nie widziałam, nie mogę go sobie nawet wyobrazić... Za to znam Romeczka... Zdziwiło mnie to, że zaprzyjaźniłeś się z nim... Tacy różni, nie podobni jesteście do siebie!... Potem zrozumiałam i uspokoiłam się... Przypadkowe łączą was więzy przyjaźni... i skończy się wszystko tak jak się zaczęło... od razu, w jednej chwili...
— Nie lubisz Romka? — wylękłym szeptem spytał Lejtan, jak gdyby wymawiając jakieś bluźnierstwo.
— Ależ przeciwnie — lubię! Miły to chłopak, tylko uważam go za jałowy, bezpłodny kwiat... Sypie ziarna na ziemię, lecz wyrosnąć z nich nic nie może, bo nic w nich nie ma... Piękny kwiat i piękne puste słowa, którymi się sam upaja najwięcej, chcąc usprawiedliwić bezużyteczność swego życia!