Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Panin śmiejąc się usłuchał jej, cyganka ujęła Lejtana pod ramię i przyciskając się do niego, spytała:
— Podobam ci się?
Zajrzała mu w oczy tak gorącym spojrzeniem, że aż spłonął cały, lecz milczał.
— Podobam ci się? — powtórzyła prawie groźnie.
Lejtan wziął ją za rękę, a dziewczyna przytuliła się do niego, omdlewająca, pełna oczekiwania. Nie wiedział na razie, co ma jej powiedzieć. Wreszcie rzekł cichym głosem:
— Bardzo lubię ciebie, Zaro...
— Lubić można kotki, konie, nie kobietę, która kocha! — wybuchnęła i odeszła od niego, ponuro patrząc w ziemię.
— Posłuchaj mnie i nie obrażaj się — szepnął. — Kocham inną, a stała się ona dla mnie wszystkim, bo bez niej nie mógłbym już żyć...
— Kocha ciebie? — spytała podnosząc na niego oczy.
— Nie wiem... Jeszcze nie mówiłem z nią o tym... — szepnął.
Powracali w milczeniu przez całą drogę aż do taboru. Gdy żegnał ją, ujęła go za głowę i długo całowała po oczach mówiąc:
— Rzucam kwiaty na trumnę swej miłości... Zdawało mi się, że inne, nie cygańskie sądzone mi życie. Widać ciąży na nas — cygankach przekleństwo nędzy lub rozpusty...
Pozostali jednak w przyjaźni.
Dowiedziawszy się, że Lejtan przyszedł i oczekuje na przybycie księcia, Zara pospieszyła do