Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzem jego wspaniałej siedziby, pił jego wino i jadł przy jednym z nim stole. Młody książę starał się wyróżnić go spośród swych przyjaciół i znajomych, od czasu do czasu dotykał jego ramienia miękką, pieszczotliwą dłonią i zaglądając mu w oczy szeptał coś, jak do kochanki.
Sprogis zastanawiał się nad tym, co zmuszało księcia do zbliżenia się z nim? Porał się z zasadniczo sprzecznymi myślami. Być może Panin uważał swoje zwycięstwo za przypadkowe i czuł w pokonanym rywalu przewagę sił i talentu, które zdystansował bezwiednie, ponieważ jego obraz odpowiadał chwilowemu nastrojowi sędziów, co nieraz się już zdarzało w sztuce? Może obawiał się teraz Sprogisa, odnalazłszy w nim głęboką wrażliwość duszy, rzetelną wiedzę i gorący poryw — tę dźwignię prawdziwej twórczości? Jeżeli Panin miał takie względem niego uczucia, to prawdopodobnie zamierzał zapożyczyć od współzawodnika brakujących mu cech i walorów, obracając je na dalszą z nim walkę. Wiliums oskarżał księcia o podstęp i to sprawiało mu ulgę, gdyż wiedział, że nie pozwoli się podejść i wyeksploatować.
Inne też przypuszczenia roiły się w głowie Sprogisa, a jedno z nich koiło jego niepokoje i rozpraszało wszystkie podejrzenia.
Widział obraz młodego arystokraty, wyczuł w nim ogromny talent, genialność raczej i wspaniałą wyobraźnię. Prawda, że była to wyobraźnia spoza horyzontu zwykłych ludzkich potrzeb, myśli i dążeń, lecz potężna wszakże i uduchowiona. Sprogis w tej dziedzinie nierealnych, z człowiekiem bezpośrednio niezwiązanych idei czuł się