Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
To ohydne legowisko
zajmują
wielcy artyści-malarze
Wiliums Sprogis i Ernest Lejtan.


Szron, podobny do waty, okrywał drzwi; przy klamce i zawiasach potworzyły się mętne sople lodu.
Wnętrze siedziby „wielkich artystów-malarzy“ nie było bardziej pociągające od ogólnego wyglądu nędznej szopy i ciemnej sieni, cuchnącej wyziewami kapusty i ukrytego gdzieś w pobliżu ustępu.
Duża izba o trzech oknach posiadała niegdyś otapetowanie. Tam i sam pozostały jeszcze odklejające się coraz bardziej i zwisające szmaty niebieskiego papieru w żółte kwadraciki — tych najtańszych, „wesołych“ tapet, używanych dla przyozdobienia przedpokojów małych lokali mieszczańskich. Z dawnej wspaniałości pozostały jednak tylko te żałosne ślady, gdyż całą powierzchnię ścian okrywały pożółkłe płachty starych dzienników, upstrzone dużymi, czarnymi plamami i wyschłymi strugami rdzawych nacieków.
Ściany świeciły pustkami, bo „wielcy artyści-malarze“ obawiali się widocznie dotykać ich pędzlem lub węglem. Za to na ogromnym, niegdyś pobielanym piecu w półmroku, panującym w izbie, z jakąś wprost bezczelną zuchwałością mienił się krwawą czerwienią i bił w oczy oryginalny i niezwykły w swej kompozycji obraz.