Gdy się ceremonja powitania skończyła, wszyscy, oprócz Ottona Lowego, odbywającego na kapitańskim mostku warugę, przeszli do biesiadni,[1] gdzie już dymiły kubki z kawą.
Podczas śniadania Pitt uważnie przyglądał się nowym znajomym. Na widok ich potężnych piersi i mięśni, ogorzałych i opalonych na morzu twarzy, śmiałych, wprost przed siebie patrzących oczu, uśmiechnął się i rzekł:
— Kapitanie! Nie lubię podawać się za to, czem nie jestem... Tytuł sztormana, dziesięć funtów na brzegu i dwadzieścia — na morzu — to bardzo ponętne rzeczy! Jednak, niech kapitan, póki jest czas i można mnie wysadzić na brzeg, pomyśli, że ja znam się na zawodzie marynarza tak, jak bosman Michał Ryba na rzeźbach Michała Anioła...
— Nie znam tego mego imiennika! — zgodził się bosman.
— Ja tak samo się znam na tem, co potrzebne jest dla sztormana! — zawołał Pitt ze śmiechem.
— Ciura[2] jesteś, mister Siwir, wiem to... — przerwał mu Nilsen. — Nigdy nie słyszałeś, zapewne o takich rzeczach, jak bakier, sztymbork, ru, gafla, takielaż, sztorcuma, bezan lub sztakżagiel, lecz nie są to znów takie mądre sprawy, gdyż inaczej — sami nigdybyśmy się tego nie nauczyli. Więc i ty, gdy postoisz przez kilka warug przy sztorwale,[3] gdy spróbujesz dobrego szturmu podczas „psiej zmiany“,[4] albo po-