Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Minął miesiąc...
W Hadsefiordzie, niedaleko od wyspy Lango huczał „Witeź“.
Szoner odpływał pod komendą Mikołaja Skalnego który wziął w dzierżawę statek i zaakordował nową załogę.
Odpłynęli Polacy i Kula Bilardowa na jakimś handlowym statku, mającym ich dowieźć do Hamburga.
W małej osadzie rybackiej pozostali tylko Pitt Hardful i Juljan Miguel. Czekali na duży okręt pasażerski, kursujący pomiędzy Hammerfestem a Marsylją.
Miał lada dzień przybyć do Hadsefiordu, wioząc grupę międzynarodowych turystów.
Pitt codzień widywał się z Elzą Tornwalsen, która zamieszkała w chacie starej Lilit.
Nigdy nie rozmawiali o sobie i o Olafie Nilsen. Mówili o rzeczach obojętnych.
Nareszcie pewnego dnia piękny, biały statek hucząc, stanął naprzeciwko Lango.
— Czas na mnie! — rzekł cichym głosem Pitt. — Żegnajcie, Elzo!
Kobieta zbladła i mocno zacisnęła zimne dłonie.
— Nic mi nie powiecie, Biały Kapitanie? — szepnęła. — Ani słówka pociechy i nadziei?
— Elzo! Elzo! — zawołał Pitt w szczerem uniesieniu. — Ja nie mam nadziei dla siebie samego, cóż mogę dać wam?! Jeżeli będziecie potrzebowali rady, lub pomocy, — napiszcie do mnie. Nazywam się... Eryk Stefan... Nazwę miasta znajdziecie w kopercie z testamentem Olafa Nilsena...
— Eryk! Eryk! — zawołała w zachwycie Elza.
— Tak! Nie jestem Pittem Hardful, Elzo...
— Eryk! Eryk! — szeptała kobieta. — Jakie szczęście... To dobra, jasna wróżba!