Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Schwyciła w swoje ręce dłoń Pitta i jak niegdyś przycisnęła do niej wargi.
— Teraz odjeżdżajcie, Biały Kapitanie! Z Bogiem! — rzekła spokojnym, prawie radosnym głosem. — Dziękuję, dziękuję wam!
Pitt odszedł w stronę łodzi, czekającej na niego w przystani rybackiej, gdzie już niepokoił się o kapitana Rudy Szczur.
Piękny statek huczał, zwołując turystów, i wkrótce podniósł kotwicę, ryknął trzy razy i popłynął.
Biały Kapitan stał na dziobie i przyglądał się stromej skale, z widniejącym na niej domkiem Lilit. Samotna postać kobieca nad urwiskiem odcinała się od bladego nieba i patrzyła za odpływającym okrętem.
Serce Pitta nagle zabiło tak gwałtownie, że uczuł niemal ból. Pohamował się jednak i oczy zwrócił przed siebie, tam, gdzie czekała na niego męka gorącego wstydu za przeszłość i rozkosz zemsty za pogardę i niewiarę.
Elza ogarniała jasnemi oczami Hadsefiord i biegnący coraz szybciej biały okręt. Gdy zmienił się w mały czarny punkcik i zapadł nareszcie za dalekim przylądkiem, przycisnęła ręce do piersi i przymknąwszy załzawione, pełne przerażenia oczy, szeptać jęła słowa sagi, słyszanej od Eddy-prababki, — siwej, wiekowej Lilit:
Zniknęły w mgle dalekiej białe żagle wikingowej łodzi.
Już nie słychać grania rogów i skrzypu długich, giętkich wioseł...
Opustoszał zamek, zawarły się podwoje i umilkł mieczów szczęk...
Na krużgankach — pustka i na szczycie baszty — cisza...[1]

KONIEC.



  1. Przypis własny Wikiźródeł Dalsze losy Białego Kapitana przedstawiono w powieści „Okręty zbłąkane“.