Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy będziecie je mieli kiedykolwiek, kapitanie? — spytała smutnym głosem.
— Nie wiem, nie wiem, Elzo! — szepnął Hardful. — Zostawmy to biegowi czasu i wypadków. Niech nasz los rządzi tem w przyszłości... W tej chwili on nie ma władzy nade mną, bo ja, tylko ja sam kieruję mojem życiem. Jestem teraz silniejszy od losu i przeznaczenia.
Westchnęła, lecz po chwili cichym głosem rzekła:
— Gdy los zacznie rządzić wami, Pitt Hardful, przypomnijcie sobie o mojem sercu, wam oddanem, a pamiętajcie, że Elza Tornwalsen będzie już inną kobietą, nie podobną ani do Ottona Lowego, ani do kuka „Witezia“. Nie wiem, czy będę wtedy lepszą, czy gorszą, lecz inną, zupełnie inną! Nie pozna mnie wtedy stara Lilit i nie zechce opowiadać obcej o wikingach, ślepych skaldach i o krwawych bitwach...
— Co zamierzacie zrobić, Elzo? — spytał zdziwiony Pitt.
— Los to rozstrzygnie, bo ja chcę żyć dla serca i duszy... — szepnęła, odchodząc, cicha i zamyślona.
Pitt popatrzał za nią, ogarnął wzrokiem wysoką, wiotką postać, dumnie osadzoną głowę i małe, silne ręce, bezwładnie opuszczone wzdłuż wysmukłych bioder. Przyłapał siebie odrazu na tem, że po raz pierwszy z ciekawością spoglądał na Elzę, jak na kobietę. Uważniej przyjrzał się jej później przy kolacji i zauważył duże, szafirowe oczy, pełne jasnej głębi i zapalających się w niej gorących iskierek, pięknie zarysowane łuki brwi ciemniejszych od lekko wijących się popielatych włosów i świeże usta, w uśmiechu odsłaniające białe, mocne zęby.
Elza Tornwalsen, jak kobieta z krwi i kości, odrazu spostrzegła, że Pitt uważnie jej się przygląda. Nie-