Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Załoga po dawnemu skupiała się w wolne od roboty chwile przy swoim kapitanie i słuchała jego opowiadań.
Po jednej z takich rozmów, Elza Tornwalsen zbliżyła się do Pitta i rzekła:
— Chcę pomówić z wami, Pitt Hardful...
— Mówcie, Elzo, słucham was — odparł spokojnym głosem.
Usiedli przy kluzie kotwicznej.
— Czy kochaliście kobietę, Pitt Hardful? — spytała Elza.
— Kochałem zbyt wiele kobiet, a więc, zdaje się, że żadnej nie kochałem, bo kochać można tylko jedną... Miłość prawdziwa, to jak narodziny, lub śmierć — nigdy się nie powtarza, Elzo...
— Jakie były te kobiety? — zapytała znowu, patrząc mu w oczy.
— Były różne! — zawołał ze szczerym śmiechem. — Były piękne a głupie, namiętne a chciwe, brzydkie a mądre i nudne...
— Wszystkie były pięknie ubrane, śmiałe, równe mężczyznom? — dopytywała kobieta.
— No, tak! — odparł Pitt. — Były to tak zwane — „damy z towarzystwa“.
— Ja nie jestem podobna do nich?... — szepnęła Elza.
— Nie! Jesteście, Elzo, lepszą od nich! — odpowiedział serdecznie.
— Lepszą? Lepszą dla Nilsena, ale nie dla was, Pitt?
Nie odpowiedział odrazu.
— Kobieta w chwili obecnej jest dla mnie zawadą! — odparł niespodziewanie szorstko. — Nie chcę znać miłości i nie mogę mieć żony do czasu, póki nie znajdę w sobie siły i chęci do życia dla siebie, dla serca i duszy...