Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Starajcie się! — powiedział Pitt. — Pamiętajcie, że to złoto potrzebne jest wszystkim nam nie dla używania i bezczynności, lecz dla odrodzenia w nas człowieka! Pamiętajcie!
— Będziemy się starali! — odpowiedział Bezimienny. — Węszymy, jak dobre wyżły, i, jeżeli my nie znajdziemy, nikt złota tu nie znajdzie!
Znowu zaczęły się szperania w łożyskach rzek, w wąskich dolinach, biegnących od spadków gór, kopanie studni, wiercenie ziemi, przemywanie piasku i ziemi...
Puhacz i Bezimienny stawali się coraz bardziej skupieni i małomówni. Oczy im tylko błyszczały drapieżnemi ognikami, ruchy stały się ostrożne, i gdy szli, wydawało się, że się skradają, jak wyżły, już zbliska czujące ukrytą zwierzynę.
Partja poszukiwaczy złota posuwała się w stronę grzbietu Mgoa-Moa, aż doszła do pierwszych jego uskoków i tu, na rozkaz Pitta, założyła obóz.
Wszyscy kopnęli się do pracy, brakowało tylko Puhacza i Bezimiennego, którzy zniknęli od rana. Powrócili późno w nocy i natychmiast obudzili Pitta.
— Kapitanie Hardful! — zawołał Bezimienny. — Jutro możemy zacząć wydobywanie złota! Znaleźliśmy „gniazdo“ żółtego metalu!
— Co to znaczy „gniazdo“ złota? — spytał Pitt.
— Niech kapitan patrzy na tę dolinę, leżącą wśród otaczających ją zewsząd gór! Kilka wąwozów zbiega ku niej, a woda, podmywająca te góry, ścieka do kotliny. Wyjścia z niej niema, bo granity i inne twarde skały stanowią jej boki. Ściekająca z gór woda niesie złoto ze sobą, rozsypujące się złotonośne pokłady spadają na dno niziny. Całe to bogactwo pozostaje tu, zbierając się od wieków! Wiosenna woda, niosąc ziemię