Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedziawszy to, mały człowieczek głośno mlasnął językiem i skosił oczy tak, że źrenice zniknęły mu zupełnie.
— Może pan teraz iść i wypoczywać! — rzekł Pitt.
— Panowie! — uroczystym głosem rzekł „Kula Bilardowa“ i złożył ponownie ceremonjalny, dworski ukłon, po którym marynarka i nogawica wąskich spodenek powróciły na właściwe miejsce. Jednocześnie obrócił się na pięcie, a na łysą głowę z hałasem wbił niewiadomo gdzie przedtem ukrywany wygnieciony, szary melonik z brakującym kawałkiem ronda.
— Mechaniku, dawajcie resztę, bo jeżeli każdy z nich tyle gada, to do jutra nie skończymy, — powiedział Nilsen, zapalając fajkę i wybuchając nagłym śmiechem. — Wyobrażam sobie, jak ta „Kula Bilardowa“ będzie się toczyła po pokładzie „Witezia“, gdy porządna dma urządzi nam kładź na bakier i sztybor!...
Ponury zwykle Norweg zanosił się od śmiechu, aż łzy wystąpiły mu w oczach.
Mikołaj Skalny wprowadził czterech nowych gości. Na przedzie stał olbrzymi, suchy, ze splotów i guzów mięśni, żył, blizn, piegów i tatuowanych znaków zlepiony drab, w łachmanach, przez które wyglądała pasiasta marynarska koszulka. Na głowie miał słomkowy kapelusz z czerwoną wstążką.
— Hej, hej! — warknął Nilsen, patrząc na niego uważnie. — Obciągnij fajkę, chłopie! Wara kapelusz! Cóż to, nie wiesz, że do biesiadni wchodzi się z odkrytą głową? Przecież byłeś majtkiem, nie! — palaczem. Te znaki to ci w Sajgonie nakłuli? Z kim pływałeś, przyjacielu?
— Pływało się... różnie — niechętnie zdejmując kapelusz, mruknął olbrzym. — I na szkutach, i na handlowych pudłach... i pięć lat... na galerach...
— Jak się nazywacie? — spytał Pitt.