Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ci panowie się nie obrażą! — zaśmiał się Pitt. — Naturalnie — tylko w tym wypadku, jeżeli daliście im co do zjedzenia, mechaniku?
— Kapitanie! Jak oni jedzą! — zawołał, chwytając się za głowę Skalny. — Wpakowali w siebie po trzy pełne marynarskie porcje!
— Wygłodzili się, widocznie, — objaśnił, chytrze patrząc na Nilsena, Pitt. — Musieli odbyć daleką podróż... No ale prowadźcie ich do biesiadni, tylko po jednemu! Pamiętajcie uprzedzać wszystkie warugi, żeby puszczano przybywających z hasłem!
— Rozkaz wydany, — odparł Skalny i poszedł spełnić polecenie Pitta.
Wkrótce do biesiadni wszedł mechanik, a za nim mały, pękaty, zupełnie łysy człowiek o czerwonej, pucołowatej twarzy, zadartym nosku i o żałosnym wyrazie oczu i ust. Wystąpił na środek kajuty i, rozkrzyżowawszy ręce, złożył elegancki ukłon, po którym zbyt szczelnie opinająca jego okrągłą figurkę, szara w kratki marynarka utworzyła nad nim coś nakształt chomąta, a jedna nogawica wąskich spodenek zadarła się aż do kolana, odkrywając czerwoną, kosmatą łydkę.
Po ukłonie wyprostował się z godnością i, wymachując rękoma, zaczął szybko trajkotać jakąś dziwaczną mięszaniną różnych języków.
— Może pan zechce wybrać jeden z języków dla rozmowy z nami? — zaproponował mu poważnym głosem Pitt. — Prędzej dojdziemy do porozumienia.
Mały, zabawny człowieczek zaczął mówić po francusku.
— Mam zaszczyt przedstawić się... Mateusz Binjean, znany więcej pod przezwiskiem „Kula Bilardowa“... Słynny w swoim czasie artysta cyrkowy...
— Clown? — wstawił Pitt.