Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

września powrócić do Wardö i, nie zwlekając, płynąć do Londynu. Tam na Tamizie rzucimy koniec sztorcumy przy składach handlowych i będziemy sprzedawali swój towar!
Z zatrzymania się w Wardö skorzystał Pitt Hardful znakomicie. Wynajął nowych majtków i był przekonany, że na szonerach typu „Witezia“ i pod komendą kapitana, jakim był Olaf Nilsen, tacy ludzie chyba nigdy jeszcze nie pływali.
W porcie sztorman wstąpił do zaciągowego biura, pytając o poszukujących akordu majtków.
— Niestety, sztormanie, wolnych ludzi o tej porze w Wardö nie znajdziecie! — oznajmił kierownik biura. — Rozpoczął się połów śledzi i sztokfiszów. Szykują się do kampanji szkuty przemysłowców, polujących na wieloryby i morsy. Wszyscy wolni majtkowie dostali już akordy i zaciągnęli się do załóg szyperskich. Niema teraz poszukujących pracy ludzi w Wardö!
— Źle! — pomyślał Pitt. — Dziewięciu ludzi na taką pływankę — to szaleństwo! Nie wytrzymają... Co tu robić?
Głowił się sztorman poważnie i niepokój zakradał mu się do duszy.
— A co będzie, — myślał, — jeżeli wyprawa się nie uda? Jeżeli zginiemy na morzu — to rzecz zwykła. Koniec wszystkiemu i niema nad czem łamać sobie głowy! Lecz jeżeli będziemy zmuszeni powracać, nie dopłynąwszy do koczowisk północnych tubylców? Zostaniemy zrujnowani, mój plan weźmie w łeb, Nilsen już nigdy nie powtórzy próby uczciwego handlu, a ja stracę ten jedyny sposób wywalczenia sobie prawa do szacunku i zapomnienia mojej winy... Oj, źle!