Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poginęły... wszystkie zginęły... — jęknął marynarz i długo z rozpaczą patrzał na martwy brzeg.
Wreszcie, nieco się uspokoiwszy, posłał marynarza po profesora.
— Tam wszyscy pomarli... — wyszeptał, wskazując ręką na ziemię.
Reinert milczał. Wreszcie wzruszył ramionami i powiedział:
— Trudno było przypuszczać inaczej... chociaż, kto wie: być może, że się scnroniły w głąb wyspy, aby uniknąć ataków ostrego, morskiego wichru. Nie rozpaczaj przecież natychmiast! Należy zwiedzić wyspę... —
Lecz w głosie starego przyjaciela nie słyszał dziś Stenersen zwykłej pewności i wiary; było widocznem, że profesor nie wierzy w możliwość ocalenia zesłanych. Okręt tymczasem zbliżał się do brzegu.
Komendant rozkazał dać jeszcze jedną salwę, ale i teraz wystrzały pozostały bez odpowiedzi i nikt nie zjawił się na brzegu.
Był już wieczór, kiedy okręt zarzucił kotwicę u wyspy Harveya, zatrzymawszy się naprzeciwko słupa, postawionego na rozkaz komendanta angielskiego pancernika. Stenersen chciał natychmiast zejść na brzeg, lecz profesor zatrzymał go.
— W takim razie proszę mi dać coś na sen, w przeciwnym razie w nocy rzucę się do morza — ponuro rzekł Stenersen.
— Czas do wschodu słońca spędzimy razem — odpowiedział uczony — zobaczymy, co tu się dzieje