Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem wtedy właśnie wzięliśmy na powierzchni wielu jeńców...
Nagle karzeł zacichł, i powstawszy, długo nasłuchiwał.
— Ktoś biegnie, do nas — powiedział. — Boję się!
Rzeczywiście, po schodach szybko ktoś wchodził.
Profesor, namacawszy w kieszeni rewolwer, zwrócił się twarzą ku drzwiom, zdecydowany bronić kamparta. Lecz do sali, ledwie trzymając się na nogach, wszedł i niemal padł na podłogę Stenersen, i oparł się plecami o ścianę.
— Wyprowadzili ją znowu i gdzieś ukryli — krzyknął nagle z wściekłością, i porwawszy się z miejsca, ruszył ku kampartowi, podniósłszy pięść zaciśniętą. — Przeklęty twór, marny padalec! — Lecz Reinert wstrzymał pięść jego, która mogła zmiażdżyć głowę maleńkiego, bezbronnego karła.
— Zostaw! — powiedział starzec surowym głosem. On nie zawinił... Opowiedz, co się stało i uspokój się!
Kapitan szybko chodził po sali, ciężko dysząc i opowiadał:
— Byłem znów w starym domu i przetrząsnąłem go z temi dzikusami od góry do dołu! Nie zostało tam nic! Połamano wszystkie drzwi, byłem w wszystkich pokojach, i nie znalazłem nikogo. — Marynarz zakrył twarz rękami, a ciężki płacz przerywał mu słowa:
— Dzikusy znalazły ślady całej gromady ludzi i głęboki ślad ostrych kół samochodu. Ślad ten prowadził na drogę i tam gubił wśród innych śladów. Co mam robić? Co mam robić?
Powiedz!