Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie, a za nim, wyjąc i potrząsając pałkami, pędziła gromada ryżowłosych, pijanych krwią i bitwą olbrzymów.
Ta gromada ludzi, gnanych różnemi uczuciami, w półmroku lasu podobną była do korowodu złych duchów, i napełniła gęstwinę dzikiemi, nieludzkiemi krzykami, wyciem i ryczeniem.
A tymczasem karzeł i stary profesor przeszli do sali, i zobaczyli ślady zniszczenia i mordu.
Kampart przystanął i na twarzy jego pojawiło się skrzywienie bólu. Przyłożył potem obie ręce do piersi i dał znak profesorowi, aby się z nim połączył przyrządem do rozmowy.
— My — powiedział — jesteśmy organizacją tak subtelną, że zupełnie nieznaczne zmiany ciepłoty lub chemiczne mózgu, zachodzące przy pojawieniu się myśli czy też zewnętrznego wrażenia, zastępują nam dźwięk głosu... A czuję, że tu atmosfera cała przesycona jest wzburzeniem i żądzą krwi. Boli mnie te... Ciężko...
Podszedłszy do kanapy padł na nią bezsilnie i ciężko dyszał, chwytając się słabemi rękoma za piersi i gardło.
Uspokoiwszy się, podszedł do aparatu, wiszącego na ścianie, i nagle odskoczył od niego, i w przerażeniu rozglądał się wokoło.
— Co się stało? — zapytał profesor myślą, podchodząc do kamparta.
— Chciałem rozkazać ramisom, aby zabrały zabitych, i wysłać za szaleńcamia pogoń... lecz aparat niedziała! Ktoś zepsuł baterję terno-akumulatorów w roboczych podziemiach...