Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! — krzyknął po chwili — Ja oszaleję! Jakże tu mogą być istoty, skoro nawet polarne ptaki i ryby zjawiają się tutaj tylko w czasie krótkich, letnich miesięcy! Nie! To majaczenie... —
Wzburzenie profesora udzieliło się zaraz Stenersenowi.
Oczy jego zaświeciły trwożnym ogniem, i zadrżały pobladłe wargi.
— Dlaczego o to pytasz? Dlaczegoś tak wzburzony?! — rzucał pytania — Mówże! Ja zniosę wieść najgorszą, ale muszę wiedzieć wszystko, wszystko! —
Profesor spojrzał na Karlsena, a znalazłszy w jego oczach odpowiedź, wydobył notatkę i oddał ją marynarzowi.
Stenersen długo wpatrywał się w ten kawałek papieru z krzywemi, bezładnemi literami, zmarszczył brwi i z wytężeniem myślał.
— Ta notatka pisana dla mnie... — wyszeptał — Lecz któż są „oni”? Czyż to nie majaczenia? Czy nie majaki chorej wyobraźni? Dlaczegóż tak daleko od miasta znalazła się ta notatka? —
Lecz nikt na te pytania nie mógł dać odpowiedzi.
Już było zupełnie ciemno, kiedy milcząc wrócili wszyscy do namiotu, aby się ogrzać i odpocząć przed jutrzejszym dniem, albowiem postanowiono zejść w dolinę, obejrzeć miasto i znaleść przyczynę pożaru i zguby miasta.
Kiedy po kolacji zgaszono w namiocie ogień, nagle milczący dotąd Stenersen przeraźliwie krzyknął.
— Prędzej, prędzej ognia! — krzyczał.