Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakaż zgroza! Jakaż zgroza! — powtarzał, wskazując Reinertowi południe, gdzie stało milczące, tające śmierć nieznaną, spalone miasto.
— Nie czas na przerażenie! — brutalnie niemal odpowiedział stary chemik — Należy zapomnieć o wrażeniach, a działać szybko i zdecydowanie. —
— Co się tu stało? — pytał dziennikarz chwytając profesora za rękę — Co z Stenersenem? —
— On, Da szczęście, śpi jeszcze. — powiedział Reinert — a my zaraz musimy się naradzić, aby wiedzieć, co robić. W czasie pańskiej nieobecności zaszło coś ważnego. Jeden z marynarzy badając okolicę, znalazł w szczelinie skały notatkę. —
— Notatkę? — krzyknął Karlsen.
Reinert podał mu niewielki kawałek papieru z kilkoma, snadź pospiesznie, napisanemi słowami:
— Nie wiem... Czy nas znajdziecie... Giniemy tysiącami... Oni znów do nas idą... Oni... —
Tak pisał autor notatki po norwesku.
— Czy to pisała ona? — zauważył szeptem Karlsen.
Profesor wzruszył ramionami i milcząc skinął głową.
Dziennikarz zaczął opowiadać szczegółowo o tem, co widział w mieście trupów. W czasie jego opowiadania wszedł do namiotu cicho Stenersen.
Był blady, a w białej opasce na głowie wyglądał istotnie, jakby przybył z grobu. On wysłuchał opowiadania Karlsena, i słuchał do końca tej strasznej opowieści o spalonem mieście i wielkim obok cmentarzu.
— Czy nie zauważył pan śladów jakichkolwiek istot? — zapytał wreszcie profesor, chwytając się za głowę.