Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia, w mieście umarłych, wśród ruin, gdzie, zdawało się, krążą blade mary pomarłych i zabitych.
Lecz dziennikarz zapanował nad sobą, i postanowił nawet obejrzeć wszystko wokoło, aby móc ułożyć plan działania, i opowiedzieć wszystko staremu chemikowi.
Poszedł więc dalej w głąb szerokiej ulicy, coraz przyspieszając kroku i uważnie oglądając się na wszystkie strony. Wkrótce, przebiegłszy kilka ulic, doszedł do wniosku, że całe miasto padło ofiarą niszczącej siły gwałtownych płomieni, które niezwykle szybko przeleciały nad miastem.
Na ulicach nie było ani jednego trupa, i tylko w jednem miejscu, oparłszy się o ścianę domu, stała, jak widzenie, staruszka z rozwiewającemi się na fali wiatru siwemi, długiemi włosami. Najwidoczniej katastrofa nastąpiła w nocy, w czasie snu, i ludność zginęła w domach.
Na końcu ulicy zaczynała się równina, na której śnieg głęboki pokrył już wszystkie ślady, jakie mogła zostawić ludność zniszczonego miasta. Mając po lewej stronie pierwsze budowle, stojące na skraju miasta, dziennikarz postanowił okrążyć całe miasto, ażeby zobaczyć, czy było całe objęte pożarem, czy też ogień oszczędził choć część jego. Przebył już około dwuch kilometrów, gdy zdala od budowli zauważył na skłonie wzgórza rząd równych pagórków, ciągnących się w odstępach wzdłuż pochyłości.
Ciekawość skłoniła go do obejrzenia tych dziwnych pagórków, budzących smutne przypuszczenia.
Pagórki te jednak pokryte były zamarzłym śniegiem, tak, że przekonać się, co znajduje się pod