Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A jeśli to właśnie ukochana Stenersena? — zaszeptała głęboko w jego duszy trwożna, męcząca myśl — Nieszczęście! —
Dotknęł ręki leżącej. Ta ręka była twarda, jak kamień. Polarny mróz zamienił w lód, w skałę młode, pełne życia ciało.
Wszedłszy do pierwszego pokoju, Karlsen zobaczył cztery łóżka, na których spały snem wiecznym stare kobiety.
Widocznie tylko ta, leżąca w przedpokoju, obudziła się i chciała uciekać, lecz śmierć dościgła ją, zniekształciła twarz przerażeniem, i uczyniła ostatnią jej godzinę cięższą, niż koniec starych mieszkanek tego domu, zabitych nagle w czasie snu. Lęk wypędził Karlsena z tego domu trupów, tak, że swobodniej odetchnął dopiero na ulicy. Domy, spalone i porozwalane, okrążyły go ze wszystkich stron i zagadkowo patrzyły nań pustemi oknami, gdyby czerepy głębokiemi bezocznemi czeluściami. Uczucie strachu władczo zapanowało nad dziennikarzem, który przecież nie raz patrzył śmierci w oczy, nie raz się z nią bawił. Lecz teraz czuł przedziwnie, że tu gdzieś czyha nieznane niebezpieczeństwo, i cieszy się jego lękiem.
Chciał uciekać stąd na oślep, zamknąwszy oczy i zatkawszy uszy, ażeby nie usłyszeć, jak coś straszne rzuci się za nim w pogoń.
Jeżeliby nagle z poza rogu ukazał się legendarny dziwotwór, gdyby zjawa najpotworniejszej wyobraźni, Karlsen przywitałby go krzykiem radości. Jemu, żywemu, straszno było w tem morzu milcze-