Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

albo kulkę w plecy, wóz, albo przewóz? Tak mu powiemy, mościpanowie!
Po szeregu przebiegł cichy śmiech.
Posłyszał to pan Andrzej i konia ku śmiałkowi skierował.
— A wyjedź-no, waść, przed szereg! — rzekł, zaciskając usta.
Towarzysz spełnił rozkaz.
— Jak godność, proszę? — pytał junak.
— Brochocki Ksawery, były towarzysz chorągwi... — zaczął zapytany.
Pan Andrzej przerwał mu, rzekłszy:
— Były towarzysz, a teraz rakarz, swawolnik, latro: oczajdusza, odium populi na całe wojsko ściągający! Słysz ty, szczekaczu: jeśli jeszcze coś spostrzegę lub usłyszę, każę batem pięćdziesiąt razy opasać i...
— Do szlachcica waść mówisz! — wrzasnął pan Brochocki.
— Nie znamy w szeregach naszych szlachty i nieszlachty, ino dobrego, karnego, ojczyźnie wiernego rycerza, albo obwiesia, drapichrósta, pyskacza... — mówił rotmistrz, posuwając swego konia ku zaperzonemu towarzyszowi.
— Obrażasz honor szlachecki!... — wrzasnął znowu pan Brochocki z wściekłością w głosie.
— Naści honor twój szlachecki! — krzyknął pan Andrzej, bo miał już wszystkiego więcej, niż mógł znieść.
Okrzyk zdumienia, przestrachu, a może zachwytu przeleciał po hufcu; ujrzeli bowiem towarzysze, ciurowie, pachołkowie, że jakaś siła nieznana, potężna zerwała pana Brochockiego z siodła, wyrzuciła wy-