Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej twarzy, roześmiany pan w bogatym stroju, w czapie bobrowej z piórem czaplem i ze złotym łańcuchem na piersi amarantowego kabata, opuszonego ciemnem futrem.
Na jego widok podnieśli się ucztujący i z pokłonami zwolnili dla nowych gości ławy, tapczan i zydle.
— Wesoło się bawicie! — krzyknął piękny pan ze śmiechem.
— Zdybaliśmy w drodze tabor cygański królewicza Beki, więc przywiedliśmy go tu, aby wasza dostojność, prześwietny grafie, mógł wesoło czas spędzić w gospodzie, bo siostra królewicza — Zaza z bratem swoim nad wyraz pięknie tańczy...
— Dobra!... — pochwalił graf. — Jakem Janosz Seczeni, urządzimy tu bal, co się zowie! Panie też rade będą, boć to, przecież, rarytas — taki sławny tabor! Znam ja Bekę, — niemało batów oberwał jego ojciec od mego rodzica za samowolne koczowanie w naszych dobrach! Cha! Cha!
To mówiąc, skierował się ku drzwiom i krzyknął do ludzi stojących na dworze.
Wbiegli hajducy i zaczęli posadzkę kobiercami zaścielać, stół wycierać, kilimami barwnemi okrywać i ustawiać statki, gąsiorki, kubki, misy.
Wkrótce graf Janosz z ukłonami wprowadził do izby dwie panie.
Rotmistrz drgnął i powieki mocno zacisnął. Po chwili podniósł oczy i ujrzał słodkie, strwożone oblicze panny Barbary i stroskaną, bladą twarz pani Wolskiej.
Ostrożnie, ślizgając się po tłumie, sunęły spojrzenia panienki po izbie, szukając kogoś w ciżbie, nareszcie spoczęły na umęczonej, sczerniałej twarzy ju-