Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hohenloe, z Habsburgami w paranteli będący. Skupił on, jak wiem, dokoła siebie dziesięć tysięcy wojska i rozrzucił je pomiędzy Brnem i Ołomuńcem, na sposobną porę czeka, lud przeciwko nam buntuje, że to świątynie łupimy i z dymem puszczamy, ministrów luterskich wieszamy po lipach, na niewiast cześć i cnotę nastawamy. Posyłam ciebie w dwa tysiące koni pod Brno, a masz Hohenloego znieść, jego wojsko rozprószyć, ino tak to czyń, aby lud okoliczny krzywdy nijakiej nie odniósł, ani też świątynie luterskie czy kalwińskie, ani niewiasty, ani nikt, kto bez broni chodzi. Kłam musimy zadać Hohenloemu i Thurnowi, którzy to plują i szczekają na wojsko polskie i za zaciąg jego — do buntu przeciwko cesarzowi kraj cały nawołują. Czy pojmujesz?
Rotmistrz skinął głową i cicho odparł:
— Pojmuję! Moi ludzie na to pójdą, a gdzież są inne setnie, bo moich za mało?
— Już wybrałem dla ciebie hufiec pana Karnickiego, pułk pana Walentego Różyckiego i trzy roty młodego rycerzyka, o sławę szczerze zazdrosnego, pana Stanisława Jaxa-Bychowskiego, który od trzech dni do nas przystał, Beskidy przeszedłszy koło Czorsztyna, gdzie go zbójniki prowadzili.
— Muszę ludzi tych obejrzeć — zauważył rotmistrz.
— Przed zachodem słońca wyjdą na błonie, bo taki już nakaz mają — rzekł pułkownik.
Jeszcze północ nie wybiła na ratuszu wiedeńskim, gdy na lewy brzeg Dunaju, wpobliżu przedmieści zachodnich, z promu i zebranych zewsząd łodzi wychodzili zbrojni ludzie, słomą odcierali zmoczone boki koni, kulbaczyli je, podciągali popręgi i mocowali przy łękach torby i olstry.