Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spadł na ziemię, odbił się, raz jeszcze wyleciał w górę i całym rozpędem uderzył konia w bok, obalając go, łamiąc mu żebra i przywalając jeźdźca.
Michałko Drzazga, przesadzając kamienie i krzaki, pędził ku leżącemu, w mig obezwładnił go, przytłoczył kolanem i związał ręce zerwaną z konia uzdą.
Hajducy tymczasem, straciwszy połowę towarzyszy, ręce podnosili i skamłali o zmiłowanie.
— W łyki brać, hm! — ryczał wachmistrz.
Wkrótce wiedział już od pastuchów, którzy do taboru przystali, że ujął samego grafa Seczeniego, możnego a okrutnego pana węgierskiego.
Ciurowie wiązali jeńców, a inni, nadbiegający od taboru, oglądali kamień, wyrzucony przez wachmistrza.
Trzech tęgich chłopów unieść go nie mogło, chociaż mozolili się nad nim długo.
To też jeszcze bardziej bali się teraz milczącego wachmistrza i obchodzili go o całą staję na wszelki wypadek, bo nigdy nikt nie wiedział, w jakim humorze przebywał pachoł rotmistrzowy.
Na odgłos bitwy ściągnęli ze wszystkich stron pastuchy i chłopi, a pan Andrzej pozwolił im zabrać cały tabor Seczeniego, no, i jeśli Boga się nie boją, zabitych obedrzeć.
Wieczorem chłopi przynieśli baryłki śliwowicy, wina, całe połcie wędzonego mięsiwa i słoniny. Przybyli żydzi-grajkowie, tupotały nogi w tanecznych skokach i podrygach; pięknie śpiewały skrzypeczki imć pana Biernackiego, dźwięcznie i zuchowato śpiewał czarniawy setnik Kruszewski z Kruszewa, co w ziemi siedleckiej leżało; wybuchały co chwila śmiechy, gdy pan Chomiczewski usta krotochwilne otwierał i żarci-