Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gizy tem bardziej, że, zgodnie z rozkazem, miał polecenie tylko udawać forsowanie tej niedostępnej miejscowości.
Jednak młody rotmistrz niedarmo przeszedł twardą szkołę hetmana Lisowskiego, więc już wtedy, kiedy słuchał, co mówił doń pułkownik Rogawski, na Spisz ponownie posyłając, pomyślał:
— Jeżeli można skutecznie udawać forsowanie, czemu nie spróbować zdobyć Gizę, jak się widzi?
Nie zdradził się przed nikim z tą myślą, ale gdy stanął przed wąwozem, gdzie lisowczyki raz już ponieśli klęskę, czuł wyraźnie, że tylko o zdobyciu Gizy myśli i sprawę całą w dzień i nocy waży na wsze strony.
Wąwóz pozostawał zamknięty przez węgierskich hajduków i bronił się zażarcie.
Próbował pan Andrzej prześlizgnąć się niewidzialnie, aby móc ludzi rzucić na pierwszą zasiekę i zdobyć ją, lecz ostrożny Rakoczy wszędzie kły pokazywał, ziejąc ogniem z rusznic piechoty.
Wreszcie po kilku dniach bezskutecznych zgoła potyczek i straciwszy kilkunastu ludzi, rotmistrz usiadł na kamieniu i skinął na Michałka Drzazgę:
— No i cóż powiesz, chłopcze? — spytał pan Andrzej.
— Pfy! — prychnął pachoł.
— Czy pfy, czy nie pfy, a taki źle jest, Michałko!
Chłop bary wybujałe podniósł wysoko i mruknął:
— Hm... hm...
Rotmistrz spojrzał na niego bystro i szepnął, kiwając głową:
— Toż to właśnie! Jeśli nie można w łeb walnąć,