Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

unikają sumów, gdyż są przekonani, iż one mszczą się za schwytanie ich i, przewróciwszy łódź, rozszarpują ludzi.
— Co będziemy robili z taką kupą mięsa? — spytał Olek.
Wasyl chrząknął w kułak i niepewnym głosem zaproponował:
— Przyholujemy go do obozu, a potem sprowadzę kupca, który zapłaci wam za suma dobre pieniądze... Tak myślę, że pociągnie on ze sto kilogramów...
Chłopcy, wysłuchawszy rady Poleszuka, przez pewien czas namyślali się, wreszcie Olek potrząsnął głową i oznajmił:
— Nie możemy tego robić! Mogłem wprawdzie schwytać suma, ale należy on do właściciela jeziora. Musimy mu rybę odesłać...
— Zupełnie słusznie! — podtrzymał kolegę Jurek. — Wasyl skoczy zatem jutro do dworu, sprowadzi furmankę i odwiezie suma dziedzicowi z listem od nas...
Poleszuk kiwnął głową i mruknął:
— Sprawiedliwie to będzie...
Napatrzywszy się dobrze na swoją zdobycz, którą Gruszczyński nazajutrz obiecywał sobie sfotografować z różnych stron, rybacy postanowili powracać do obozu. Wkrótce, podważywszy ciężkie cielsko drągami, strącili je na głębinę.
Tratwa ruszyła ku przeciwległemu brzegowi. Sunęła bardzo powoli, gdyż za rufą to pogrążając się w jeziorze, to wypływając na powierzchnię jego, wlókł się potworny kadłub suma, holowanego na sznurze.
Wyciągnąwszy rybę na brzeg i przykrywszy go trzcinami i ściętą wikliną, rybacy poszli do obozu, dzieląc się wrażeniami zakończonych łowów. Rozstali się przed kureniami, a Jurek przypomniał Wasylowi, żeby jak najwcześniej wyruszył do dworu po furmankę.
— Ale zabierzcie z sobą list, który dziś jeszcze napiszę do dziedzica — powiedział chłopak i, pożegnawszy