Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pałac, jak pałac, ale całkiem przyzwoity schron! Najbiedniejsza siedziba może stać się przyjemną dla oka i przytulną, jeżeli się pochodzi koło niej i oczyści starannie. Człowiek wszak to nie zwierzę, z bylejakiego barłogu zadowolone. Nie znoszę brudów, nieładu i brzydoty. Popatrz tylko, jak przyozdobiłam swój „pokoik“!
Jurek, wszedłszy do mniejszego kurenia, zdumiał się raz jeszcze, a po chwili, porwawszy Marysię w ramiona, wycałował ją serdecznie.
Ponure wnętrze ubogiego szałasu zmieniło się do niepoznania. Wszystko tu tonęło w zieleni, gdyż dziewczynka oplotła drągi pochyłych ścian i stożkowaty pułap kurenia sitowiem, a kawałki płótna przy pryczach i „kotarę“ z prześcieradła ozdobiła białemi i lijowemi kwiatami grążeli i dzwonków. Nogi, niby w najlepszym, puszystym kobiercu, tonęły w grubej warstwie naciętych związanych w snopy trzcin. Walizki stały na krótkich klocach olszynowych, wziętych z pobliskiego sągu, i, po narzuceniu na nie płótna żaglowego, zamieniły się w dość wygodne tapczany.
Koło pryczy dziewczynki za kotarą wesoło było od białej narzuty na posłaniu i bukietów z nenufarów i maków.
— Bardzo tu pięknie u ciebie! — zachwycał się brat. — Ale nie widzę tu ani kociołków ani imbryka i kubków. Gdzieżeś je ukryła?
Marysia klasnęła w dłonie i wybuchnęła wesołym śmiechem.
— To już całkiem mój wynalazek, za który, jak twierdzi Wasyl, wdzięczni mi będą rybacy czerwiszczańscy! — zawołała. — Namówiłam tego miłego Poleszuka, aby zbudował malutką chałupę z czterech stojaków, oplecionych wikliną. Tam urządzę kredens, spiżarnię i kuchnię, bo Wasyl przyrzekł wylepić mi z gliny prawdziwy piec poleski!