Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozdział III.
PIERWSZE WYPRAWY.

Jurek powróciwszy do obozu, nie zastał tam nikogo oprócz Maryni.
Dziewczynka doprowadzała do ostatecznego porządku nieprzytulne kurenie. Jej drobne rączki potrafiły dokonać w nich cudownych przemian. Poleciwszy Wasylowi naciąć jak najwięcej tataraków i trzcin, ozdobiła niemi ściany i niby zielonym kobiercem przykryła ziemię. Znikły za zielenią brzydkie, okopcone drągi, z których sklecono niegdyś tę najprostszą na świecie siedzibę ludzką, a pod grubą warstwą trzcin ukryły się głębokie wyboje w ziemi i szary, sypki piasek. Nad pryczami Marynia rozwiesiła płótno, którem otulano kajaki, a na zielonych jego płachtach umieściła fotografje rodziców chłopców, po rogach zaś — poprzypinała okiści trzcin i pęki wrzosów.
Walizki i plecaki stały w głębi kureni, przykryte białem płótnem żaglowem, koszlawe stoły i ławy, bylejak sklecone z desek nieheblowanych, świeciły czystością, gdyż dziewczynka starannie wyszorowała je gorącą wodą z mydłem i piaskiem.
— Ależ się napracowałaś, Marysieńko! — zdumiał się brat. — Ho, ho! Teraz już to jest nie jakiś tam kureń poleski, tylko pałac!
Dziewczynka zaśmiała się wesoło i natychmiast odpowiedziała: