Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy gajowy odpłynął z kłusownikami, Jurek zbliżył się do Garzyckiego i, patrząc mu w oczy poważnym wzrokiem, powiedział:
— Panie leśniczy! Jestem tak wzruszony, że nie znajduję słów, aby wyrazić panu to, co czuję! Jestem przekonany, że dziś otwarły mi się oczy na takie zjawiska, o których nigdy dotychczas nie myślałem, chociaż są tak bardzo ważne, szlachetne i piękne!
Pan Antoni nic nie odpowiedział, tylko ujął go za rękę i mocno ją potrząsnął.
Po chwili podniósł ramiona, jakgdyby zrzucając wielki ciężar, i nagle zaśmiał się wesoło:
— Teraz będziemy musieli dźwigać skonfiskowany karabin, ładownicę i siekierę! No, trudno! Siekierę zwrócę Sewerukowi, ale karabin i naboje...
Gwizdnął przeciągle i strzepnął palcami, nie kończąc zdania.
— Ależ dobrych będzie pan miał pracowników! — zauważył wesołym głosem Gruszczyński.
— Ba! niechby spróbowali mi się sianem wykręcić! — odpowiedział, potrząsając głową.
Szli brzegiem Bobryku aż do małej odnogi, płynącej wśród zarośli wikliny.
— Chcę pokazać panom gniazda bobrów, owe sławetne „żeremia“ — odezwał się leśniczy. — Musimy prześlizgnąć się cichutko przez krzaki i z poza nich można będzie przyjrzeć się tym rzadkim i bardzo ciekawym gryzoniom. Panu, panie Jerzy, mam nadzieję, uda się sfilmować zwierzątka, chociaż po odwiedzinach kłusowników, będą zapewne bardziej czujne i płochliwe.
Ostrożnie, krok za krokiem, bez szmeru rozchylając pędy wierzb i osik, prowadził leśniczy chłopaków.
Jurek szedł, trzymając w pogotowiu aparat filmowy.
Całą godzinę zabrał im ten przemarsz przez haszcze
Garzycki zatrzymał się wreszcie i wzrokiem wska-