Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze raz dziękuję serdecznie! Ale bądźcie ostrożni i nie wystawiajcie się na strzał, bo Kopciew nie zawaha się wypuścić kuli...
— To pan zna nawet nazwisko kłusownika? — zdziwili się chłopcy.
— Dużo słyszałem o nim i mam podejrzenie, że z nim to dziś będziemy mieli decydujące spotkanie — odpowiedział pan Garzycki.
— Teraz chodźmy dalej, bo gajowy czeka na nas, a niebawem i świtać już zacznie.
Szli przez błotniste chrapy[1], ukryte w twardych pędach traw. Niewysokie, cienkie i wykrzywione świerki, o gałęziach grzebieniastych od porostów, niby szczecina rozwichrzona, jeżyły się na moczarze.
Leśniczy prowadził chłopaków z całą ostrożnością, w niepewnym półmroku wypatrując skrawki twardszej gleby.
Leśniczy zatrzymał się na otoku oparzeliska i wydał krótkie, basowe huknięcie, naśladując głos bąka. Po chwili z majaczącego woddali olszyńca takim również sygnałem odpowiedział mu Budniak.
Nie ruszając się z miejsca, czekali na jego przyjście. Zjawił się wkrótce, prawie bez szmeru, wynurzywszy się z gąszczu. Pod lekkiemi skórzniami jego nie szeleściła trawa i nie cmokała grząska ziemia. Porozumiewawczo patrząc na leśniczego siwemi oczami, uśmiechną się i szepnął:
— Ku żeremiom się skrada ów człowiek, bo od Hniłuchy, jak sierpem rzucić, walił przez błoto Wyżarskie... Zmęczył się, widać, bo w gaiku Rudawskim ognisko palił... Jeszcze teraz się dymi... zapewne usnął.
Leśniczy zatarł ręce.

— Jeżeli tak, to nie wywinie się tym razem! — mruknął. — Obejdziemy go od ostrowców Rozdziałowiczow-

  1. Moczarowata nizina w lesie.