Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich i spotkamy się z nim oko w oko nad Bobrykiem. Zdążymy, co?
Budniak spojrzał na niebo i kiwnął głową.
Gromadka przedzierała się wkrótce przez moczarowaty las, chwilami brnąc po kolana w rdzawej „niecieczy“, z trudem wyciągając nogi z bagna i plącząc się w sieci korzeni i ostrych traw. Gajowy prowadził, nie myląc drogi i wybierając łatwiejsze do przebycia miejsca. Wreszcie ujrzeli znowu przed sobą haliznę otwartego wiszaru[1].
— Błoto Wyżarskie... — szepnął pan Antoni do Jurka. — Teraz podzielimy się na dwie partje, ale przedtem muszę umówić się z Budniakiem...
Narada trwała długo, gdyż widocznie obaj przywiązywali dużą wagę do swej wyprawy i starali się przewidzieć wszelkie możliwości i niespodzianki.
Wreszcie Garzycki skinął na chłopców i szeptem objaśnił, jak mają postępować.
— Pan Gruszczyński, który, jak słyszałem od niego samego, próbował już trzęsawiska, pójdzie ze mną aż do zimowej drogi przez błota, gdzie o tej porze grząsko, jak wszędzie na Wyżarach. Tam zaczai się pan w oczeretach, skąd widać całe bagno aż do lasów nad Bobrykiem. Pan Wyzbicki będzie towarzyszył gajowemu i razem z nim dojdzie do rzeki, gdzie pozostanie w miejscu, wskazanem mu przez Budniaka... No, oto i wszystko! Ruszajmy!
Gajowy ze Stachem odeszli, po błotnistym skraju lasu okrążając bagnisko i kierując się ku Bobrykowi.
Gdy się rozświetliło nieco, chłopak spostrzegł jakieś duże plamy na osikach.
Obejrzawszy je dobrze, zdumiał się.

Pnie drzew stały podcięte z jednej strony. Wydać się mogło, że niezdarnie władający siekierą człowiek opie-

  1. Bagno, porośnięte trawą i trzcinami.