Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staszek aż drgnął, gdy na lewo od jego stanowiska jeden po drugim padły dwa strzały i krótki okrzyk:
— Trzymaj!
Rozglądając się na wszystkie strony, w pewnym momencie wyczuł raczej niż spostrzegł, że gałęzie krzaka, stojącego wśród trzcin, poruszyły się zlekka. Wbijając wzrok w to miejsce i zaciskając w ręku karabinek, czekał. Pod krzakiem, przy samej ziemi wysunęła się nagle głowa wilka.
Conajmniej osiemdziesiąt kroków oddzielało ten żywy cel od Stacha. Podniósł ostrożnie kolbę do ramienia i, mrużące lewe oko, pociągnął za cyngiel. Jednocześnie z hukiem wystrzału, wilk dał susa naprzód i runął na ziemię.
— Zrulował w ogniu! — w myśliwskiej mowie określił młody strzelec swój triumf.
— Brawo! Brawo! Piękny strzał! — posłyszał Stach cichy głos leśniczego, stojącego na sąsiedniem stanowisku.
Widocznie jednak był to młody i płochliwy, wilk, który, posłyszawszy zbliżającą się ławę naganiaczy, czemprędzej ruszył z legowiska i dostał się pod strzał. Stare basiury nie wychodziły tymczasem z największych i niedostępnych mateczników. Inne — młodsze próbowały przebić się przez linję „huczków“. Myśliwi słyszeli wtedy wszczynający się tam hałas i wściekłe krzyki:
— Nie daj! Nie daj! A — tu! A — tu!
Po nieudanej próbie wyjścia z miotu drapieżniki ruszyły w kierunku myśliwych. Strzały padały gęsto, gdyż wilki migały w krzakach, nie wychodząc na halizny, więc loftki chybiały, strącając liście i pędy wierzb. Stach długo nie widział przed sobą zwierzyny, chociaż, słysząc strzały wiedział, że wilki już kluczą po zaroślach. Wreszcie zdaleka zamajaczyła przed nim szara sylwetka, a tuż zaraz — druga. Krzaki skryły je przed oczami chłopca, który jednak przycisnął już karabin do ramienia i zamarł w ocze-