kiem okienku stał stół drewniany z prostych, heblowanych desek, a na nim krzyż mosiężny obok Biblji. W kącie na lewo wisiał zupełnie czarny od starości obraz Chrystusa, przed którym w wiszącym świeczniku jarzyły się dwie cienkie woskowe świeczki, ledwie dostrzegalnym płomykiem. Ogniste języczki świec to siniały, przygasając, to rozpalały się silniej w większe żółte płomyki. Cienie i błyski biegały po obrazie Zbawiciela Świata, w wieńcu cierniowym, o groźnym i surowym wyrazie twarzy. Pod wpływem migających świateł ożywiały się oczy Chrystusa, nabierały blasku, a usta zdawały układać się w uśmiech bolesny, pełen męki i trwogi.
Chłopi z przerażeniem patrzyli w żyjącą twarz Syna Bożego, coraz częściej padali na kolana i, czyniąc znaki krzyża, bili czołem o podłogę.
Za stołem stał w pozie nieruchomej, jakby z czarnego kamienia wykuty, blady mnich o pałających oczach i z natężeniem wpatrywał się w okno, coś szepcąc cienkiemi wargami. Niedaleko od stołu zauważyłem nieznajomą. Klęczała z oczami wlepionemi w podłogę i widocznie się modliła.
Nagle mnich szybkim ruchem zwrócił się do zebranych, objął ich płomiennemi oczami i głosem, budzącym trwogę, rzekł:
— Oto wzrokiem duszy mej widzę zbliżającego się Boga, Twórcę świata i dusz naszych, Boga — czarę wszelkich błogości i dobra; Boga — sędziego za grzechy ludzkie! Módlcie się i proście go wołaniem duszy swojej, ogniem serc waszych, aby zstąpił pośród nas, w żywem ciele ukazał się nam grzesznym i zezwolił, abyśmy byli przed Jego obliczem!
Strona:F. A. Ossendowski - W ludzkiej i leśnej kniei.djvu/316
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.